środa, 10 września 2014

Pierwszy.

<KLIK>

- Naprawdę myślisz, że trzecia butelka jest dobrym pomysłem? - Klara zatoczyła się odrobinę, otwierając barek. Jasne jak len długie włosy sterczały jej na wszystkie strony, a oczy śmiały się niefrasobliwie.
- Najlepszym - stwierdziłam krótko.
- I dobrze, bo ja też tak myślę! - wykrzyknęła dziarsko, wymachując różowym fresco jak trofeum. - Jutro nas będą niewyobrażalnie bolały łby, ale podobno lepszy ból głowy niż serca.
- Serca? - spojrzałam z najszczerszym zdziwieniem na swoją białą bluzkę - Ja chyba nie mam serca, nie widzę go.
- Głupie gadanie! To, że ci nie wyszło z tym parszywym Szymonem nie oznacza jeszcze, że nie potrafisz się zakochać. To w sumie logiczne, że wam nie wyszło, bo ty jesteś śliczna, ambitna, inteligentna, no i ogólnie zajebista, a on... - tu czekałam na grad wyrafinowanych obelg, ale widocznie promile we krwi przyjaciółki odebrały jej chwilowo kreatywność - a on nie!
- Dziękuję - uściskałam ją ze śmiechem, a potem wzniosłyśmy już chyba tysięczny toast tej nocy.

***

Klara miała przeklętą rację, łby bolały nas niewyobrażalnie. Obudziłam się około siódmej i przez dłuższą chwilę zajmowałam liczeniem gwiazdek, które dziko wirowały mi przed oczami. Potem jednak siła woli nakazała mi wstać i wziąć prysznic. Trwałam długo w strumieniach chłodnej wody, powoli dochodząc do siebie. Nie tylko po wczorajszej imprezce (stypie?), ale też - a właściwie przede wszystkim - po dwuletnim, zakończonym właśnie związku. Związku nieidealnym, zbyt gorzkim i zbyt chaotycznym, by przetrwać, ale też zbyt pięknym, by o nim tak po prostu zapomnieć. Nie kochałam Szymona już od jakiegoś czasu, ale byłam od niego jakoś irracjonalnie uzależniona. Jakby miał monopol na dawanie mi szczęścia.
Spotkałam go tuż po śmierci mojej babci, kiedy doprawdy obojętne mi było, co się ze mną dzieje. Gdzieś w środku miałam dotkliwy ból, który on próbował łagodzić. Był osobą, która utrzymywała mnie w jednym kawałku, motywowała do codziennego wstawania z łóżka, wychodzenia na uczelnię, do oddychania. To on stawał na głowie, żebym od czasu do czasu się uśmiechnęła. No i stało się. Najpierw przyjaźń, rosnące zaufanie, potem nasza relacja jakby automatycznie osiągnęła etap związku i tak toczyła się, wysysając z nas siły. Do wczoraj.

***

Dochodziła czwarta, za oknem było już widno, a on wciąż nie odbierał tego cholernego telefonu. Czułam, podskórnie czułam, że stało się coś złego. To od początku nie był dobry pomysł, by iść na dwie oddzielne imprezy, ale moja siostra miała urodziny tego samego dnia co jego najlepszy kumpel i żadne z nas nie miało ochoty ustąpić. Ja wróciłam do domu tuż po północy, znajomi nawet nabijali się ze mnie, że zachowuję się jak Kopciuszek. A on? Bezczelnie nie odbierał i bezczelnie go nie było. Szalałam z niepewności, ale, o dziwo, nie przyszło mi do głowy, że miał wypadek albo źle się poczuł. Nie, za tym na pewno stała inna kobieta.
Oddzwonił łaskawie przed dziewiątą, akurat kiedy udało mi się zdrzemnąć.
- Przepraszam, nie słyszałem... - zaczął mętnie.
- Akurat. Kiedy wróciłeś?
- Właściwie to niedawno, bo byłem się przejść...
- Jest coś, o czym powinieneś mi powiedzieć? - rzuciłam ostro.
Nie chciało mi się wierzyć w jego nagłe zamiłowanie do porannego obcowania z przyrodą.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Kurde, znam cię! Zdradziłeś mnie?
Przez niepokojąco długą chwilę po drugiej stronie łącza panowała cisza. Poczułam się nieswojo, bałam się jej. Cisza jest niebezpieczna, bo uruchamia wyobraźnię, rodzą się domysły, makabryczne scenariusze. Na szczęście mój luby przemówił.
- Skoro mnie znasz, to pewnie znasz też odpowiedź.
Znałam, ale nie zamierzałam mu niczego ułatwiać. A może jeszcze jakąś tkanką łudziłam się, że to tragiczna pomyłka?
- Powiedz mi to! - wrzasnęłam dziko.
Teraz jego głos rozległ się dużo szybciej i brzmiał dużo pewniej.
- Zdradziłem cię.

***

Jestem kobietą zdradzoną i porzuconą, pomyślałam ironicznie, wychodząc do sklepu. Kupiłam kefir dla siebie i Klary, kilka bułek i dżem, a potem stworzyłam z tego nader prymitywne śniadanie. W międzyczasie nasze mieszkanie nawiedziła Aleksandra, druga z dziewczyn, za które mogłabym oddać życie.
- Anka, jak się trzymasz? Szymon to popapraniec, nie wart ani jednej twojej łzy, to nawet lepiej, że się stało, co się stało! Przepraszam cię, że wczoraj nie dałam rady przyjechać, ale jestem teraz i mam to! - powiedziała na wydechu, po czym w geście triumfu wzniosła w górę butelkę wytrawnego portugalskiego wina.
- Nie! - doszedł nas od progu słabiutki głos Klary. Jedyne, co zdążyła osiągnąć podczas mojej nieobecności to wyczołganie się z łóżka i narzucenie szlafroka w misie.
- Jezus Maria, wyglądasz jak ostatnie straszydło - oznajmiła Olka mało dyskretnie - Uchlałyście się beze mnie?
- No tak wyszło... - uśmiechnęłam się przepraszająco, podczas gdy Klara zabijała ją wzrokiem.
- Ty nam kawy lepiej zrób! Z cytryną! I zabieraj to wino przeklęte, bo nie wytrzymam!
- Nie cierpię kawy z cytryną - zaoponowałam cicho, ale Klara skontrowała:
- To nie ma smakować, to ma pomagać!
- Dobra - Ola zniknęła w kuchni.
Po chwili siedziałyśmy we trzy na dywanie i wymieniałyśmy rozliczne zalety bycia singlem.
- Ma się czas dla przyjaciółek, a to jest, kurde, najważniejsze pod słońcem - dowodziła Ola.
- I nie trzeba znosić bałaganu w łazience i ohydnych skarpetek pod łóżkiem...
- I nie trzeba udawać, że śmieszą cię jego żarty.
Fakt, poczucie humoru Szymona nigdy nie należało do przesadnie wyrafinowanych.
- I nie musisz tolerować jego głupkowatych koleżków.
Fakt, koleżków również miał niewyrafinowanych.
- I nie musisz nigdy więcej być zazdrosna ani martwić się, że nie odpisuje.
- I możesz wdawać się w gorące romanse, uprawiać dziki seks, uwodzić facetów, a potem ich porzucać! - argumenty Klary jak zwykle były najbardziej przekonujące.
- Uwielbiam was - przytuliłam dziewczyny mocno do siebie. Od tego felernego zerwania nie uroniłam ani jednej łzy i to była wyłącznie ich zasługa.
- Się wie - uśmiechnęła się Ola, po czym dodała - Można zaryzykować stwierdzenie, że oto wchodzisz w najlepszy etap w życiu, skarbie.
- Się wie! Żyjmy więc! - mrugnęłam do nich i wzniosłyśmy potrójny toast, tym razem znienawidzoną kawą z cytryną.

"open your arms
now is the time
to get on with your life
hold on
mend your heart and enjoy the ride"


________

Naszła mnie ochota, by pobawić się w pisanie. Moją bezpośrednią inspiracją jest Panna Aleksandra, dzięki której spędziłam dzisiejszy dzień w krainie siatkówki, skoków narciarskich i piłki nożnej; w krainie miłości, zdrady, rozpaczy, kłamstwa i nieśmiertelnej przyjaźni. Był mi potrzebny powrót do tego świata, dzięki, Kochanie!
Jeszcze żadnego blogowego opowiadania w swoim życiu nie skończyłam, no ale zobaczymy.
Posty będą głupiutkie i banalne, ale tego aktualnie mi potrzeba ;-)
I jeszcze wielki buziak dla Oli i Klary, które zapewne jako jedyne będą to czytać ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz